Książka, jak prawie wszystkie pozycje Marqueza, jest przepięknie napisana. Temat nieco
kontrowersyjny, ale, w jak prawie wszystkich pozycjach Marqueza, nie można się oderwać.
Natomiast do kina niemal z pewnością się nie wybiorę, gdyż boję się, że moje wyobrażenie o
bohaterach zderzy się mocno z poziomem filmu. Nie twierdzę, że będzie to poziom niski, jednak
magiczności tej książki wolę sobie nie burzyć.
Żal mi również, że zarówno w książce, jak i w filmie, użyto cenzury, by zmienić temat.
a ja pójdę właśnie dlatego, żeby zobaczyć zderzenie + jestem pewna, że tego czego nie ma w książce na pewno znajdę w filmie- przepiękne, ciepłe, słoneczne, miękkie zdjęcia!!!!
Mnie książka zupełnie się nie spodobała. Przewracając kartki, znużenie narastało. Dokładnie mój typ literatury, a tak bardzo czuję, że schrzaniono tę opowieść. Mogłaby być... lepsza? subtelniejsza?
Ale na film czekam. Może ekranizacja się powiedzie, kto wie. :)
Pisząc o cenzurze zapewne masz na myśli tytuł... Ale użycie w nim innego słowa wcale nie zmienia jego znaczenia, ani tematu utworu.
Co do filmu i książki, to proza Marqueza w ogóle bardzo wysoko stawia poprzeczkę, jeżeli chodzi o próby jej ekranizacji. Na przykład „Miłość w czasach zarazy”, choć jest filmem samym w sobie całkiem sprawnie nakręconym, to do pierwowzoru książkowego bardzo mu daleko. Nie sądzę, żeby komukolwiek udało się oddać w filmie klimat twórczości Marqueza, ale oglądanie ekranizacji jego utworów dla mnie zawsze będzie jakąś ciekawostką. Być może „Rzecz...” wypadnie nieco lepiej w porównaniu do „Miłości...” ze względu na swoją zwartość. Dziwię się natomiast, dlaczego nikt jeszcze nie zekranizował „Stu lat samotności”, najsłynniejszej i najlepszej, według mnie, z jego książek.
Autor nie pozwala na ekranizacje "Stu lat samotnosci". Byl rozczarowany ekranizacjami swych innych dziel. Jest pewna nadzieje,ze jezeli ta spelni jego wymagania,wyrazi na to zgode. Więcej ksiazek juz nie napisze,bo cierpi na demencje.Powiedzial,ze bierze do tego zadania pod uwage swego ulubionego rezysera, A.Inarritu,od"Amorres Perros".
http://www.tvn24.pl/kultura-styl,8/m-rquez-na-cenzurowanym,265287.html
Udało mi się znaleźć link,w którym o tym mowa:
" Jeśli ekranizacja Carlsena,
okaże się filmem równie udanym jak ta, prozy Hamsuna,
kolumbijski pisarz, być może zgodzi się wreszcie na
zekranizowanie „Stu lat samotności”. Przymierza się do
tego od lat najbardziej dziś ceniony meksykański
filmowiec Alejandro González Iñárritu, twórca m.in.
„Amores Perros”, „21 gram” i zarazem ulubiony reżyser
Marqueza."
" Twórca „Stu lat samotności”, dzieła uważanego za
najwybitniejszy utwór hiszpańskojęzyczny od czasu „Don
Kichota”, do tej pory nie miał szczęścia do adaptacji
swoich powieści."
Marquez już się nie zgodzi na ekranizację żadnej ze swoich powieści, bo zmarł trzy miesiące temu :(
Nie wiem, na kogo przechodzą w takim wypadku prawa autorskie do jego dzieł, ale myślę, że powinno być teraz łatwiej nakręcić "Sto lat samotności".
Wiem, że nie żyje. To jest link sprzed 2 lat, na którym opierałam swoją wypowiedź z tamtego czasu.
Marquez miał syna Rodriga. Pewnie to on odziedziczył prawa autorskie. Sam jest reżyserem, więc kto wie, może sam pokusi się o ekranizację :) .
Uważam, że książek Marqueza nie powinno się ekranizować w ogóle! To jest piękna literatura, którą ludzie powinni CZYTAĆ. Obejrzenie filmu na jej podstawie nie odda nawet kawałeczka wspaniałości jego powieści. Dla mnie są obrazą jego twórczości. "Miłość..." jako film w ogóle do mnie nie przemówił... Byłam okropnie zawiedziona. Nie wiem czy dam się komukolwiek namówić na obejrzenie "Rzecz o mych smutnych dziwkach" (chociaż prawdopodobnie ciekawość wygra w tym pojedynku)
Są książki, których ekranizacje okazują się często lepsze od nich samych, ale moim zdaniem, robi się je po to, bo ludzkość jest coraz głupsza i czyta coraz mniej książek. Chwalenie się, że nie przeczytało się w szkole żadnej lektury jest żałosne.
Do wszystkich hejterów - taaak, wiem, że poleciałam nie w temacie, ale nie mogłam się powstrzymać. :)
Nie chcę rozpętywać tu jakiegoś "shitstormu", ale kurczę- jak ze 100 stronicowej książeczki o starcu podziwiającym zamroczoną narkotykami dziewczynkę można skręcić dobry film? Nie pomoże tu nawet kwiecisty język Marqueza, którego zresztą podziwiam i powoli uzupełniam, ponieważ w filmie musi się coś dziać. "Miłości w czasach zarazy" (filmu) można było nie lubić, ale przynajmniej akcja szła do przodu... jak parostatek! Pozdrawiam i czekam na pierwsze relacje fanów Marqueza.
Nie czytałam co prawda książki, na której film jest oparty, ale moim zdaniem do tego obrazu nie można się przyczepić! Klimat jest od pierwszego ujęcia, a to za sprawą doskonale dobranych aktorów (szczere brawa za casting) i doskonałych zdjęć, są bardzo poetyckie, malownicze, oddają klimat małego miasteczka. Wszystko jest dopracowane, naprawdę czuć kunszt. Czułam "to coś" i w scenografii jak i w grze aktorskiej, a wszystko jest dodatkowo ubrane w idealnie dobraną muzykę. Sama historia niestety nie porywa, ale dzięki tym wszystkim wymienionym przeze mnie elementom całość, mam wrażenie, nie mogła być lepsza.
Oglądałam ekranizację "Miłości..." i pamiętam, że czekałam, aż film się skończy. Tu - wręcz przeciwnie.
Ja gorąco polecam.