Recenzja filmu

Duchy Goi (2006)
Miloš Forman
Javier Bardem
Stellan Skarsgård

Emocjonalna paleta barw.

Idąc do kina na ten film, miałam ogromną nadzieję, że wbrew tytułowi, nie będzie on poświęcony życiu i twórczości malarza Francisco Goi. Nie był to czas, w którym miałabym ochotę na wysłuchiwanie
Idąc do kina na ten film, miałam ogromną nadzieję, że wbrew tytułowi, nie będzie on poświęcony życiu i twórczości malarza Francisco Goi. Nie był to czas, w którym miałabym ochotę na wysłuchiwanie hymnów pochwalnych i biograficznych anegdot. Liczyłam na pewien element zaskoczenia i na szczęście nie zawiodłam się. Już na pierwszy rzut oka, w "Duchach Goi" widać bardzo dobrze dopracowane elementy techniczne. Montaż i rewelacyjne zdjęcia, doskonale oddają piękność Hiszpanii, która urasta w tym filmie do roli jednej z głównych bohaterek. Obserwując zmiany, jakie w niech zachodzą, dostrzegamy pewne analogie w zachowaniu i przemianach postaci. Plenery Hiszpanii urzekają autentycznością. Kolorystyka omawianego przeze mnie dzieła nawiązuje do tonacji klasycznego malarstwa: ciepłe barwy, naturalne oświetlenie, ogromna głębia ciemniejszych kolorów. Niewielu twórców potrafi tak dobrze uwypuklić stronę artystyczną swego dzieła. Świetna scenografia i kostiumy oraz muzyka umiejętnie budująca napięcie. Zaskakujące zwroty akcji i dobry scenariusz sprawiają, że widz do końca seansu jest trzymany w niepewności. Wiele scen zapada na długo w pamięć, co sprawia, że do tego filmu można powrócić wiele razy. "Duchy Goi" to dramat obyczajowy z elementami historycznymi i nieco rzadszymi: biograficznymi, jest kilka wzruszających i humorystycznych momentów. Milosowi Formanowi udało się tchnąć życie w tą opowieść, zapełnić ją niezwykle silną paletą emocjonalną, która podbija serca widowni. Doskonale oddano realia tamtej epoki, można powiedzieć: ducha tamtych lat, w czym wyraźnie pomogły twórcom przerażająco realistyczne ryciny Goi, który starannie i wiernie udokumentował czasy Wielkiej Inkwizycji. Przyznaję, że po raz pierwszy w życiu zrobiły na mnie wrażenie... napisy końcowe, podczas których ukazano wiele wstrząsających prac malarza - na wielkim ekranie wyglądają one wprost przerażająco i przygnębiająco. Jak już mówiłam - moim zdaniem niewątpliwym plusem "Duchów Goi" jest fakt, iż nie skupiono się na malarzu i jego twórczości, że nie uczyniono z tego filmu dzieła biograficznego. Wykorzystanie jego prac to tylko pretekst do opowiedzenia historii Hiszpanii z początku XIX wieku za rządów króla Karola, a następnie brata Napoleona, oraz dwójki fikcyjnych bohaterów, którym przyszło żyć w czasach wielkich zmian i koszmarów stających się rzeczywistością. To właśnie obrazy i groteskowe ryciny artysty pozwoliły 'ożywić' tytułowe duchy przeszłości i nadały im wiarygodności. Warto uświadomić sobie, że w filmie bynajmniej nie wyolbrzymiono zachowania kleru, lecz oddano jego rzeczywisty fanatyzm i zaślepienie, co pozwala widzowi uświadomić sobie okropność czasów Wielkiej Inkwizycji, gdzie na każdym kroku można było zostać oskarżonym o herezję. Bardzo wyraźnie pokazano absurdalność tego zjawiska, oraz niepokój, który zapanował w Hiszpanii, gdy dotarły tam wojska wielkiej rewolucji francuskiej. Wyraźnie widzimy, że Inkwizycja była po prostu wygodnym narzędziem manipulacji oraz instytucją propagującą terror. Działali w niej nie tylko duchowni, lecz także cywilni urzędnicy, których zadaniem było donoszenie o wszelkiego typu podejrzanych zachowaniach wśród społeczeństwa. Niekończące się przesłuchania, tortury stosowane w celu uzyskania przyznania do wyimaginowanej winy wobec oskarżonych o herezję, a następnie 'sprawiedliwa' kara za 'grzech' (najczęściej było to spalenie na stosie) - w tamtych czasach właśnie tak wyglądała ponura codzienność. Uważam, iż siłą "Duchów Goi" jest aktorstwo. Na pierwszym planie widzimy niezwykłego Javiera Bardema, który jest po prostu znakomity w roli fanatycznego ojca Lorenzo: przeraża siłą, z jaką nalega na zaostrzenie kar dla heretyków i ogrodzenie potęgi Inkwizycji, oraz zaskakuje wiarą w ulepszenie świata za pomocą walki z niewiernymi. W jego oczach widać wówczas źle skrywane okrucieństwo, które stara się zamaskować pozorami oddania Bogu. Zaangażowanie, z jakim oddaje się ściganiu niewiernych, jest bardzo autentyczne, dlatego Bardem wpada niezwykle przekonująco jako inkwizytor. Co ciekawe, mnich Lorenzo jest w rzeczywistości o wiele gorszym grzesznikiem i egoistą, niż można przypuszczać: dopuszcza się czynów absolutnie nie zgodnych z jego oficjalnym wizerunkiem. Czy może wówczas wzbudzać nienawiść? Gdy widz zaczyna się utwierdzać w tym przekonaniu, następuje zwrot akcji i niezwykła metamorfoza, zaś później mamy już do czynienia z zupełnie inną osobowością w ciele tego samego człowieka. Bardem w fantastyczny sposób ukazał drastyczną przemianę swej postaci, która zmienia poglądy z wybitnie skrajnych na liberalne i zaprzeczające religijnym doktrynom. Staje się orędownikiem walki o wolność, wierzy w takie idee jak równość i braterstwo. Powoli zaczynamy gardzić tym jego nowym stylem życia i brakiem skruchy za dawne winy, lecz pod koniec zupełnie oczywiste jest to, że się nad nim... litujemy. Wciąż nie mogę zapomnieć groteskowego końca żywota tegoż bohatera. Widać wyraźnie, iż Javier Bardem miał bardzo trudne zadanie, z którego wywiązał się w zjawiskowy sposób. W trakcie jednego filmu wzbudza on tak skrajne uczucia, że po seansie widz nie może otrząsnąć się ze zdumienia i ma ochotę bić mu brawo. Dawno nie widziałam tak wielowymiarowej i niejednoznacznej postaci, od której wprost nie można oderwać wzroku. Na tle wyżej wymienionego bohatera, Goya jest uosobieniem wszelkich cnót i dobroci, choć w rzeczywistości wcale nie był takim świętoszkiem. Lorenzo i malarz, dzięki porównaniu ich obu na jednym tle, są drastycznie różnymi od siebie osobami: inaczej spoglądają na świat, odmiennie reagują na przykrości, jakie przynosi im los. Artysta został pokazany w filmie jako milczący obserwator, który przelewa swe uczucia na płótno. Jego zadaniem jest demaskowanie obłudy i dokumentowanie ludzkich tragedii, których był mimowolnym świadkiem. W ten sposób powstały niezwykle przejmujące ryciny z cyklu "Okropności wojny" (najazd Francuzów na Hiszpanię), których celem jest uświadomienie ludziom przeszłości i sensu walki o to, aby w przyszłości nie wydarzył się nic podobnego. Moim zdaniem odtwórca Francisco Goi, czyli Stellan Skarsgard (znany chociażby z drugiej i trzeciej części "Piratów z Karaibów"), podszedł do tego zadania w niezwykły sposób. Nie starał się na siłę demonstrować uczuć swego bohatera, raczej pokazał go jako osobę bezradnie poddającą się przeciwnościom losu. Zagrał dobrze, jednak niczym specjalnym się nie wyróżnił, zwłaszcza na tle Javiera Bardema. Jego rola w "Duchach Goi" była nieco ograniczona, ponieważ nie jest to film o nim, lecz o ludziach, których malarz opisywał na swych obrazach i rycinach. Sądzę, że artysta byłby zadowolony, że kogoś tak zaintrygowały jego prace, że aż zaczął zastanawiać się, jak żyli jego modele i muzy. Przejdźmy teraz do Natalie Portman. Muszę przyznać, że scenarzysta wykazał się pomysłowością, jeśli chodzi o losy jej dwóch bohaterek. Jedna z nich początkowo jest radosną dziewczyną, muzą Goi i praktykującą chrześcijanką, później przechodzi drastyczną metamorfozę pod wpływem nadludzkiego cierpienia, które niszczy jej siłę, łamie umysł i duszę. Po latach niewoli w lochach Świętego Oficjum jest wrakiem człowieka, snuje się po ulicach niczym duch i nie może sobie uświadomić, że świat się zmienił. Już na zawsze pozostanie ona więźniem własnych wspomnień. To niesłusznie oskarżona ofiara Inkwizycji, jakich były setki tysięcy. Ta instytucja bezlitośnie zbierała krwawe żniwo w celu przypodobania się okrutnemu Bogu, którego sama stworzyła. W tamtych czasach nawet taka drobnostka, jak nie zjedzenie wieprzowiny, świadczyła już o wyznawaniu judaizmu i była doskonałym pretekstem do aresztowania. Muszę przyznać, że scena, w której Ines jest poddawana torturom i zmuszana do przyznania się do winy, robi wrażenie. Dziewczyna nawet nie rozumie, o co jest oskarżona, lecz aby uniknąć bólu, potwierdza 'rewelacje' swych oprawców. Portman zagrała też córkę owej więźniarki. W obu przypadkach nieco zawiedli charakteryzatorzy. Podsumowując: "Duchy Goi" to bardzo dobry film, który przekazuje pewne treści historyczne, lecz nie zajmuje się nimi przez cały czas, pozostawiając widzowi miejsce na przeżywanie tego, co widzi na ekranie. Forman pokazuje, iż jego zdaniem czasy Inkwizycji mogą jeszcze kiedyś powrócić, jeśli nie będziemy pamiętać o błędach naszych przodków. Tak właśnie wygląda ponadczasowe przesłanie omawianego przeze mnie dzieła. Bohaterzy tego filmu mogą być ofiarami przeszłości, jak i przyszłości, gdyż los drwi sobie często z nas wszystkich, także z tych najszlachetniejszych. To ambitne dzieło przemawia realizmem, świetną grą aktorską i doskonałym warsztatem technicznym, które łączą się w jedną, spójną całość. Serdecznie polecam wszystkim "Duchy Goi".
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Gdyby Nergala, Dodę i Lady Gagę przenieść w czasie, kilka wieków wstecz, to na własnej skórze... czytaj więcej
"Duchami Goi" Milos Forman kolejny raz powraca do gatunku, w którym sprawdza się najlepiej - dramatu z... czytaj więcej
Najnowszy film Milosa Formana, znanego wszystkim jako reżysera "Amadeusza", znowu sięgnął po historyczny... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones